- Co za paćka! - jęknęłam po raz kolejny przykleiwszy się do bagnistego dna jeziora. Musiałam przejść na drugą stronę, a droga na około zajęłaby mi dwa razy tyle czasu co podróż wpław. Teraz jednak żałuję mojego pomysłu. Od kilku tygodni nie padał deszcz i woda w zbiorniku sięga mi w najgłębszym miejscu do pasa, a przy tym jest tak chorobliwe gorąca, że gdyby nie moje egipskie korzenie i przyzwyczajenie do tego rodzaju ciepła, za nic nie wytrzymałabym w tej wodzie. Ale połowa drogi za mną i nie ma najmniejszego sensu zawracać. Zaczęłam się zastanawiać gdzie ja w ogóle idę. Pół roku szfendam się od watahy do watahy, nigdzie nie zagrzewając na dłużej miejsca. Kiedy tylko wyszłam z wody po drugiej stronie padłam, a zimny piasek z wielką ulgą. Nareszcie! Basta, fino, koniec! Tyle, że wyglądam jak potwór z bagien. Podniosłam się z trudem i ruszyłam w głąb lasu, gdzie postanowiłam wziąć sobie prysznic. Znalazłam się na niewielkiej polanie i stanęłam na środku niej.
- Tylko, żeby się udało. Mały deszcz, mały deszcz...tylko nad polaną, nigdzie więcej...proszę, proszę, proszę. - jęczałam cicho pod nosem. Efekt wyglądał tak jak zwykle. Nagle huknął piorun i lunęło nad całym lasem. Błoto zmyło się ze mnie prędko, jednak nie byłam zadowolona. Nigdy nie wyglądało to tak jak chciałam.
- Hej! - Usłyszałam za sobą czyiś głos i odwróciłam się zaskoczona. - Możesz wyłączyć prysznic?!
Skupiłam się na jednej myśli i nagle deszcz gwałtownie ustał. Obok mnie stał jakiś basior, a woda z jego futra lała się strumieniami.
- Yyy....sorki. Nie umiem tego kontrolować - powiedziałam trochę niepewnie.
< Jakiś basior? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz