Wstałem bardzo wcześnie. Zajrzałem do mojego gościa, ale jeszcze słodko spała. Wycofałem się cicho, aby jej nie obudzić. Wyszedłem na zewnątrz bo zapasy suszonego mięsa mi się skończyły. Zmarźnięta ziemia kuła w łapy. Z nosem przy ziemi truchtem biegłem, wypatrując potencjalnej zdobyczy. Biedna łania, która przypadkiem znalazła się na mojej drodze, została zabita. Męczyłem się, ciągnąc ją przez kolczaste krzaczki i jagody. Zaplątałem się w nie i szarpnąłem się zniecierpliwiony. Syknąłem z bólu. Pod jaskinią zobaczyłem Lunę. Puściłem na sekundę truchło i uśmiechnąłem się szeroko.
- Hej. Pomożesz?
- Jasne.
Wnieśliśmy do wnętrza jaskini. Znów ustąpiłem jej pierwszeństwa przy (tym razem) śmiadaniu. Cyndi nie dość, że wieczny obtymista to jeszcze gentelmen.
- Jak się spało?
Spytałem między kęsami. Oblizałem się. Lepiej zjeść taką sarnę niż na przykład kuropatwę. Nienawidziłem piór przyklejających się do języka.
< Luna? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz