- Chodźmy zanim znowu nam ucieknie - zaproponowałem.
- Jasne. Chodźmy.
Pobiegła truchtem pomiędzy drzewa. Ruszyłem za nią z cieniem uśmiechu na wargach. Razem dotarliśmy do niewielkiej polanki. Pasła się na niej sarna. Wyskoczyłem z kryjówki i pobiegłem do sarny szybciej niż wilcze oko mogło zarejestrować. Przewróciłem ją i wbiłem kły w jej tętnice. Ciepła krew trysnęła mi na język. Była ohydna jak woda ze stojącej kałuży, ale trudno. To musi wystarczyć. Wypiłem szybko kilka łyków, a potem żeby nie wzbudzać żadnych wątpliwości odsunąłem się od sarny. Oblizałem się.
- Martwa - powiedziałem z lekkim uśmiechem
<Sunshine?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz