Za wolno zorientowałem się co wadera próbuje zrobić.
- Ellie! - krzyknąłem za nią. Za późno. Zostało mi tylko się za nią rzucić. Więc skoczyłem.
Przez chwilę spadałem bezwładnie, a potem wpadłem do wody. Ellie powoli opadała na dno. Podpłynąłem pod nią i pomagając sobie skrzydłami wypłynąłem na powierzchnię. Wadera bezwładnie zwisała mi z grzbietu. Egh... Jest nieptrzytomna.
Do brzegu został mi ładny kawałek, a pierzaste skrzydło mam zupełnie przemoczone więc nie polecę. Rozciągnąłem skrzydła na całą szerokość. Zeby łatwiej mi było utrzymać się na powierzchni. I zacząłem płynąć.
Ta podróż zdawała się trwać całe wieki. A kiedy w końcu odciągnąłem Ellie zdala od wody po prostu padłem obok niej. Nie pozwoliłem sobie na długi odpoczynek. Fakt, że padam na pysk, ale w tej chwili obowiązek jest ważniejszy.
Zebrałem kilka grubszych patyków i gałęzi. Ustawiłem je w schludny stosik niedaleko nieprzytomnej wadery.
- Ignis - mruknałem. Stosik zajął się ogniem.
Następnym prostym zaklęciem pozbyłem się wody z Ellie. Za niedługo się obudzi. Uslyszałem szelest, po chwili z krzaka wyskoczył spory zając. Zmusiłem zmęczone mięśnie do wysiłku i złapałem go. Teraz Ellie miała kolację. Ja poszukam sobie czegoś w nocy. Znowu padłem na ziemię obok wadery. Przez chwilę rozkoszowałem się ciepłem bijącym od ogniska. A potem nagle nastała ciemność... I już nie wiem co działo się dalej.
<Ellie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz