Veynom odpadł. Na razie sobie nie powalczy. Zawarczałem groźnie. Czułem zapach krwi. W naturalnym odruchu moje kły wysunęły się na całą długość. Dłuższe i masywniejsze od wilczych kłów. Idealna śmiercionośna broń. Skoczyłem na potwora i tymi właśnie kłami rozorałem mu bok. Czarna, gęsta i strasznie gorzka krew spłynęła mi na język. Puściłem bestię krztusząc się. Nie wolno się poddać. Potwór umrze. Skoczyłem znowu i znowu i znowu. Z każdym skokiem otwierałem w ciele bestii kolejną głęboką ranę. Sam też dostałem uzbrojoną w pazury łapą. To coś, czymkolwiek było dosłownie rozszarpało mi bark. Zagoi się. Chyba. Zignorowałem przeszywający ból w barku i skoczyłem znowu. Tym razem udało mi się. Potwór legł martwy.
Lekko utykając podszedłem do Veynoma. Szybko sprawdziłem co z nim. Nie wyglądało to dobrze. Chociaż jeśli szybko zabiorę go z tego lasu, być może nic się nie stanie. Z drobną pomocą magii zarzuciłem sobie nieprzytomnego basiora na plecy i wyniosłem z lasu. Dotarłem do jakiejś niewielkiej polanki przy strumieniu. Tuż przy brzegu uwolniłem się od ciężaru basiora i jednym szybkim zaklęciem usunąłem jad. I z niego i z siebie. Veynom właśnie się obudził.
- Witaj w świecie żywych - mruknałem starannie czyszcząc swoje zadrapanie.
<Veynom?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz