- Aż tyle...? - szepnąłem
- No tak. Wszystkie twoje.
- Za dużo. Wystarczyłby jeden. I to nawet niezbyt duży - stwierdziłem - Ale skoro tyle ich tutaj. To żaden znacznie nie ucierpi...
Zrobiłem zakłopotaną minę. Nie lubię "jeść" przy kimś.
- Mógłbyś... no wiesz... Zaczekać niedaleko?
- Jasne. Daj znać jak skończysz - Vey posłał mi uśmiech, a potem odwrócił się i odszedł.
Wypuściłem swoją Moc żeby uspokoić te jednorożce. Po co mam za nimi ganiać po całym lesie skoro mogą same do mnie przyjść? Kiedy już byłem pewny, że jednorożce się nie spłoszą opuściłem kryjówkę. Siłą woli wysunąłem kły. Gdybym miał takie na stałe nie mógłbym mówić, ani w ogóle funkcjonować. Nie spiesząc się zbytnio delikatnie nakłułem tętnicę na szyi pierwszego z nich. Popłynęła krew. Ta słodka, pełna Mocy, aksamitna krew...
Urządziłem sobie małą, boską ucztę. Zanim wróciłem do Veynom'a upewniłem się, że nie mam na sobie żadnego śladu po uczcie. To zabawne, że dalej mnie to krępuje. Po prostu strasznie nie lubię kiedy inni patrzą na mnie jak na potwora. Im mniej o mnie wiedzą, tym lepiej.
- Może teraz znajdziemy tobie śniadanie? - spytałem nagle. Wcześniej bezgłośnie się do niego podkradłem. Teraz stałem dokładnie za plecami basiora.
<Veynom?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz